sobota, 29 grudnia 2012

[ 03 ] Psie przywiązanie



      Istnieje wieś w Polsce, gdzieś w jej zachodnim obszarze. Jest ona dosyć duża, dobrze rozwinięta gospodarczo, ludzie zdają się być szczęśliwi. Zima zdaje się być tu piękniejsza, trawa bardziej zielona, a mleko bardziej białe. Ptaki śpiewają głośniej, samochody jeżdżą ciszej, choć jest ich tu sporo. Ostatnio do jej lasów wprowadziła się wataha wilków. Z pozoru zwyczajna wioska, skrywa jednak mroczne tajemnice.
      Istnieje legenda, że na jednym z końców tej wioski, pod dużym lasem mieszka kobieta – czarownica. Nie jest ona zbyt stara, ale też niezbyt młoda. Długie, czarne loki, związane w ciasny warkocz wiszą na jej plecach i proszą się o rozczesanie. Zielone, wąskie, kocie oczy świdrują każdego człowieka, jakby Czarownica próbowała poznać ich duszę i wszystkie niecne uczynki.
      Na imię miała Bernadeta.
      Najstarsi mieszkańcy wsi pamiętają ją taką, jaka jest i mawiają, że raz w miesiącu wypija krew z niemowlęcia. Dlatego też, każda kobieta, która właśnie urodzi dziecko, musi nasmarować je olejkiem z szałwii, bowiem właśnie jej zapach odstrasza miejscową Wiedźmę.
      We wsi mów się także, że Czarownica Bernadeta zamienia w psy każdego mężczyznę, w którym dojrzy łajdaka; jeśli zobaczy w jego oczach płaczącą kobietę, natychmiast zmienia go w psa.
      Kiedy ją o to zapytano, zaśmiała się szaleńczo, a po chwili powiedziała:
            - Pies nigdy cię nie zrani, mężczyzna owszem. Samiec psa jest tak wierny swej pani, że nigdy w życiu, pod żadnym warunkiem nie zdradziłby jej, nie ugryzł, nie warknął na nią. Pies nie prosi cię, żebyś podała mu kapcie i piwo, ale sam przynosi ci kapcie i kładzie się na twoich stopach, kiedy jest ci w nie zimno. Taa, doprawdy wyborna myśl!
      Nigdy więcej nikt nie odważył się jej o to spytać.
      Moja babcia mawiała, że lepiej jest nie zbliżać się do jej domu, a kiedy przechodzisz obok niego, musisz przeżegnać się trzykrotnie i trzykrotnie uderzyć w pierś.
      Jako młode dziewczę, po pierwszym zawodzie miłosnym, postanowiłam udać się do tej kobiety. Była miła, naprawdę miła. Nie przypominała w niczym złych wiedźm z książek; nie miała haczykowatego nosa, brodawki na brodzie czy nosie. Mogę powiedzieć, że była ładna. Oceniłam ją na 35 lat, bo więcej mieć nie mogła (a przynajmniej nie na oko).
      Kiedy opowiedziałam jej o moim problemie, ona patrzyła na mnie wyczekująco i spytała:
            - Czego ode mnie, dziecko, oczekujesz?
            - Chcę prosić panią, żeby sprawiła pani, by ten chłopak pożałował swego czynu – powiedziałam wtedy, zaciskając pięści i rumieniąc się ze złości i satysfakcji.
            - Jesteś tego pewna?
            - Tak!
            - Wiesz, że nie będzie od tego odwrotu?
            - I dobrze! Niech zgnije od środka!
      Kiedy następnego dnia pojawiłam się w szkole, nikt nie wiedział co stało się z Markiem. Zniknął i nawet jego rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Ja myślałam po prostu, że zabalował ze swoją nową dziunią i nie przejmowałam się. Lecz kiedy mijał tydzień, potem dwa, aż w końcu minął miesiąc od jego zniknięcia, a policja nie mogła trafić na żaden trop, zrozumiałam.
      Zrozumiałam, że to moja wina. Pamiętam, że padało tego dnia, a ja w letniej sukience pobiegłam do domu Czarownicy. Kiedy mi otworzyła, byłam już kompletnie przemoczona. Ugościła mnie tak dobrze, jak poprzednio i przedstawiła mi swojego nowego psa, Maksa.
- Co z nim zrobiłaś?
- To, o co mnie prosiłaś. Sprawiłam, że cierpi od wewnątrz. Z resztą, widać już efekty – mruknęła, głaskając psa po grzbiecie.
      Spojrzałam na psiaka. Miał tak samo ciepłe oczy, jak Marek, kiedy całowałam go w nos. Zbliżyłam się więc do psa nosem, a to co zobaczyłam w oczach zwierzęcia utwierdziło mnie w tym, o czym myślałam od dawna. Bernadeta rzeczywiście zmieniała mężczyzn w psy.
            - To jest Marek, tak? – spytałam, drapiąc Maksa za uchem. Bernadeta nic nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się delikatnie i wyszła do kuchni. Zostałam sama z Maksem i patrzyłam na smutek w jego oczach.
            - Przepraszam, kochany – mruknęłam do psa i przytuliłam się do niego mocno. – Przepraszam, że przeze mnie tak cierpisz.
      Pies cicho zawył, po czym ułożył łeb na moich kolanach, poddając się pieszczotom. Chciałam sprawić, by poczuł się lepiej. Nie sądziłam, że będzie mi go żal.Nakryłam go na zdradzie, później śmiał mi się w twarz, że ja nigdy nie będę mogła dać mu tego, co dała mu ta mała lafirynda. Pragnęłam więc zemsty, ale nie aż takiej.
      Nie mogłam spać przez wyrzuty sumienia i obraz smutnych oczu psiaka, który wracał do mnie za każdym razem, kiedy zamykałam oczy.
      Jakiś miesiąc później, Marek znów pojawił się w szkole, jednak jakby odmieniony. Uśmiechał się, zagadywał do wszystkich i tłumaczył, że zrobił sobie wolne od wszystkich. Tamtego dnia przeprosił mnie za to, co zrobił. I od tamtego dnia jesteśmy przyjaciółmi na całe życie – jak pies z człowiekiem.
      
      Kiedy to piszę, Marek siedzi obok mnie i węszy, a ja śmieję się do rozpuku, czując jak wącha moje włosy. Nie, nigdy nie będziemy razem i on o tym dobrze wie. Jednak i ja, i Marek, i Maks wiemy, że będziemy przyjaciółmi na zawsze.


sobota, 1 grudnia 2012

[ 02 ] Utracone szczęście



            - Dobrze wiesz, Harry, że nie tego się od nas oczekuje – mruknęła, cicho łkając. Leżała naga w hotelowym łóżku i próbowała przebić się wzrokiem przez ciemność panującą za oknem.
      Pogłaskał ją po talii i pocałował w ramię. Przytknął nos do burzy brązowych loków i upajał się jej zapachem; zapachem, który tak dobrze znał, który doprowadzał go do szaleństwa.
            - A czego się od nas oczekuje, Hermiono? – spytał szeptem, wtulając ją w siebie.
            - Że będziesz szczęśliwy z Ginny, a ja będę szczęśliwa z Ronem – szepnęła zdruzgotana. – Że będziemy tworzyć wspaniałe rodziny razem z biegającymi wokół szkrabami.
      Zastanowił się nad jej słowami. Było w tym dużo prawdy. Tylko czemu? Czemu nie mogli być szczęśliwi ze sobą? Czemu nikt nie zapytał ich o zdanie dziewiętnaście lat temu?
            - Teraz jest za późno na naszą miłość – wymamrotała, wtulając twarz w poduszkę.

      Z tymi słowami wszystko stanęło, ucichło; jego palce przestały pieścić brzuch Hermiony, przestał oddychać, jej łkanie uciekało w poduszce, nawet samochody na zewnątrz zdawały się przestać jeździć.
            - Teraz jest właśnie na nią czas. Właśnie teraz, tej nocy – mruknął i siłą odwrócił ją do siebie.

      Wszystko ruszyło.

      Wpił się w jej usta; były słone od łez, które po nich spływały. Pogłębiła pocałunek i zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągając go do siebie. Chciała go dobrze zapamiętać. Pamiętać jego zapach, układ jego włosów, smak ust, ciepło ciała, sposób w jaki wplatał palce w jej włosy, w jaki wymawiał jej imię w chwilach najwyższej rozkoszy. Chciała, żeby ta noc trwała wiecznie, żeby dane im było być razem wiecznie…

      Jednak ta noc się skończyła, a z nią miłość Hermiony Weasley i Harry’ego Pottera. Może inaczej – skończyło się ich szczęście. Od teraz mieli być – ona przykładną żoną, on przykładnym mężem. Tak, jak się tego od nich oczekiwało.

      Dopiero kiedy Ron szedł spać, upewniwszy się, że ona wciąż go kocha, kiedy dzieci słodko spały, śniąc najpiękniejsze ze swych snów; dopiero wtedy zamykała się w łazience i leżąc w wannie przez kilkanaście minut płakała za straconą miłością, za straconym szczęściem.

      Dopiero kiedy mógł spokojnie wziąć prysznic, kiedy Ginny szykowała kolację dla rodziny, kiedy żadne z jego pociech nie mogło mu przeszkodzić, opierał gorące czoło o chłodne płytki i wracał myślami do swojej miłości, do swojego szczęścia. W tych chwilach pamiętał jej zapach, tak różny od Ginny; pamiętał jej słodkie jęki, brzmienie swego imienia w jej ustach.

      Kocham Cię… zdarzało się im rzucać te dwa słowa w przestrzeń. Jednak zawsze szeptem, zawsze tak, żeby nikt nie usłyszał, żeby nikt nie usłyszał cierpienia w ich głosach; cierpienia i tęsknoty.

      Tęsknoty za utraconym szczęściem…


środa, 14 listopada 2012

[ 01 ] Trying not to love you...



Czy to normalne, że widzę ją w swoich snach? Że pragnę ją w nich widzieć? Czy to nie psychiczne i wyniszczające, że chcę kochać ją do końca swoich dni?

Pamiętam… Pamiętam każdy jej uśmiech, jej wzrok, każde jej zdanie – zwrócone do mnie. Wciąż pamiętam i czuję dotyk jej ciała, kiedy przytula mnie na powitanie, kiedy całuje w policzek. Czy to dziwne, że czekam na to z wytęsknieniem?
Kocham, kiedy na mnie patrzy, kiedy mnie słucha. Kocham, kiedy mnie poucza i kiedy się na mnie wydziera. Kiedy wkurza się, że nie znam podstawowych zasad, kiedy karci mnie za moją ignorancję. Kocham, kiedy się śmieje – ma śliczny śmiech; kocham, kiedy odrzuca swoje brązowe loki na plecy; kocham, kiedy przygryza wargę, zastanawiając się nad zadaniem. Kocham ją nawet wtedy, kiedy się wymądrza, kiedy jest Panną Wiem-To-Wszystko.
Kocham, kiedy pogrąża się w zadumie, kiedy wciąga się w jakieś działa na rzecz dobra ludzkości. Kocham każdy niesforny kosmyk na jej głowie, kocham jej brązowe oczy, bystre i inteligentne. Kocham, kiedy próbuje przekonać wszystkich do swoich racji, kiedy wstawia się za bezbronnymi i słabszymi. Kocham, kiedy siedzi pochylona nad książką. Kocham na nią patrzeć, kiedy światło ognia tańczy na jej twarzy. Kocham… Kocham ją całą. Z każdym małym detalem. Kocham ją od stóp, a po czubek głowy. Po prostu ją kocham…

Czy to normalne?
Czy to normalne, że myślę o niej pomimo tego, że jest z moim najlepszym przyjacielem? Czy to normalne, że kocham ją, że pragnę jej, kiedy mam dziewczynę przy swoim boku?
Co zrobiłby Ron, kiedy dowiedziałby się o tym, co czuję do Hermiony? Co zrobiłaby Ginny?

A najważniejsze… Jak zareagowałaby Hermiona?

Biję się z myślami każdego dnia, w każdej godzinie, sekundzie… Patrzę na nią, kiedy je śniadanie i staram się jej nie kochać…

Staram się jej nie kochać…
 ... a kocham ją jeszcze bardziej.

Obserwatorzy