środa, 1 maja 2013

[ 04 ] Księżyc i noc

      N iektórzy twierdzą, że to szaleństwo kochać. Mówią, że nic takiego nie istnieje, a to co, czujemy to zwyczajny, seksualny pociąg, wpisany w naturę każdego gatunku. Instynkt, tak to nazywają. Mówią, że motyle w brzuchu to tylko zwykłe podniecenie, a przyspieszony rytm serca to jego objaw.
      Inni śmią porywać się z motyką na słońce. Snują miłosne opowiastki, mówią o nadmiernym zdenerwowaniu przy osobie, którą darzą uczuciem i nie widzą niczego innego, poza czubkiem nosa ich miłości. Marzą, by znaleźć się w ramionach ukochanego i nie myśleć  o świecie czekającym na zewnątrz.
      Ja uważam, że życie jest za krótkie, by zastanawiać się nad istnieniem miłości. Jest, czy jej nie ma, ja kochałam. Kochałam do utraty tchu, czerpiąc z chwil z Nim wszystko, co tylko się dało. Byłam jego, a on był mój.
      To była ważne.
      Ważne były jego zimne dłonie, gładzące mój blady policzek, jego miękkie usta o gorzkim smaku kawy, moje imię w jego ustach. To było ważne.
      Jego pocałunki na moim miękkim brzuchu, jego nieudolne próby wyciągnięcia z moich włosów płatków kwiatów, liści czy biedronek.
      Dla mnie ważny był On i cała jego dusza. Mroczne zakamarki jego serca, w które nigdy mnie nie wpuścił i zakątki duszy, które były zamknięte na moje ciepłe, drobne dłonie. Je też kochałam, choć ich nie znałam. Bo taki był – z całą jego arogancją, powierzchownym chłodem i miłością do luksusu.
      Był mój tylko przez kilka chwil. Kilka pięknych, ulotnych chwil.
      Widziałam miłość w jego szarych oczach, kiedy wyciągał ptasie pióro z moich włosów. Uśmiechnęłam się i wzięłam je z jego dłoni. Drwił z mojej miłości do stworzeń, ale nie tak, jak robili to inni. On rozumiał to, że kocham zwierzęta, a wyśmiewał nadmierną czułość. Z taką samą czułością, jeśli nie większą, przychodziłam do niego co noc.
      Kiedy łaskotałam włosami jego piersi, śmiał się jak dziecko, a ja kochałam ten śmiech. Był Nim – był tym wszystkim, co Draco ukrywał. Był przepełniony strachem, bólem i drwiną, ale miał w sobie tą szczerość, z jaką patrzył w moje niebieskie oczy. Kochałam jego oczy, jego spojrzenia… Tylko on potrafił scałować ze mnie moje szaleństwa i odkryć jaka jestem. Mówił, że jestem normalniejsza od niego i tego, co zna. Bawiły go moje opowieści o narglach, o chrapakach krętorogich, ale słuchał ich… I widziałam, że zaczyna w nie wierzyć.
      Kochałam go. Całą sobą.
      Patrząc na jego słone łzy, kiedy mówił, że musi odejść, kiedy się ze mną żegnał – powiedziałam, że zawsze będzie ze mną, a ja z Nim. On miał być dla mnie księżycem, który miał kolor jego oczu. Ja miałam być jego nocą, w którą widniał na niebie.
      Ty jesteś moim księżycem, Luno, bo rozświetlasz moją mroczną, jak noc, drogę. Bez ciebie w moim życiu nie było światła, bo to nie prawda, że Księżyc świeci światłem odbitym. Ma swoje własne światło, które rozświetla najciemniejsze noce… Ty będziesz moim księżycem. Ja będę nocą.
      Noc nie jest dla mnie już tak straszna, jak kiedyś. Teraz chowam się w niej, jak kiedyś w jego ramionach. Księżyc i noc. Jasność i mrok. Dobro i zło.

      Stojąc nad jego grobem w dwa dni po Wielkiej Bitwie, nie potrafiłam płakać. I nie płakałam dlatego, że wiedziałam, że zdradził Voldemorta, i nie dlatego, że był w lepszym świecie.
      Nie potrafiłam płakać, bo wiedziałam, że to, co spoczywa w tym marmurowym grobie, to tylko ciało mojej miłości. To wszystko, co kochałam najbardziej, przyjść miało nocą wraz z księżycem.
      - A co jeśli księżyc będzie się skrywał wśród chmur?
    - To nic. Ja wciąż będę nocą. Będę cię otulał do snu, przykrywając kołdrą z chmur, wyszywaną gwiazdami. Czyż nie tak, jak zawsze chciałaś? 


Obserwatorzy