Nienawidzę
go! To, co mi zrobił jest okropne!
Nasz
związek to pomyłka, wiem o tym doskonale! Nie dogadujemy się, ciągle kłócimy,
mamy różne zainteresowania… Mimo wszystko, zależało mi na nim, dawałam z siebie
wszystko, dawałam JEMU wszystko, czego chciał. Pomagałam, całowałam, tuliłam,
troszczyłam! Chciałam, żeby NAM wyszło!
A
on to wszystko spieprzył! Całował się z nią, w miejscu tak dobrze widocznym, że
tylko ślepy by nie zauważył! Zrobił to specjalnie…
Gdybym
tylko mogła, odebrałabym mu to wszystko, co ode mnie dostał. Wszystkie
pocałunki, wszystkie uściski, spojrzenia, prace domowe… Każde „dzień dobry” i
każde „dobranoc, Ron”. Zostawiłabym go takiego, jakiego go wzięłam.
Cały
czas starałam się zatrzymać to w sobie, nie pozwalać sobie na słabość, nie dać
mu tej satysfakcji, że mnie zranił. Udałam więc, że tego nie widziałam, że
nagle straciłam wzrok i po prostu wyszłam.
Teraz
stoję tutaj, w łazience prefektów, patrząc w swoje odbicie lustrzane i nie mogę
uwierzyć, jak bardzo jestem wściekła, jak bardzo mam dość tego naszego
udawania. Jestem wściekła, że nie mieliśmy odwagi, żeby się rozstać, żeby
powiedzieć sobie DOŚĆ, choć było to dla nas oczywiste. Nie byliśmy stworzeni
dla siebie.
Jednym
szybkim ruchem pięści rozwalam lustro przed sobą, żebym nie musiała na siebie
patrzeć.
I
wtedy podchodzisz do mnie TY. Nie wiem, jak się tutaj dostałeś, ale jednym
niewerbalnym zaklęciem naprawiasz lustro, a potem ujmujesz moją dłoń i
pochylasz się nad nią. Słyszę znajome zaklęcie, wypowiedziane cicho przez ciebie
i czuję, jak moja dłoń wraca do stanu normalności. Głaskasz kciukiem zewnętrzną
stronę mojej dłoni, a ja czuję, jakby twoja magia uspakajała moją wrzącą krew.
Patrzę
na ciebie, a nasze spojrzenia się krzyżują. Uśmiechasz się nieznacznie i
odgarniasz jeden z moich loków za ucho.
- Jak tu wszedłeś? – pytam, choć wcale nie
to chciałam powiedzieć.
Wzruszasz
ramionami, przeciągając palcem po moim policzku.
- Mam swoje sposoby. – Mrugasz do
mnie porozumiewawczo, po czym szybko dodajesz, wiedząc, że i tak nie odpuszczę.
– Przyszedłem tu za tobą i słyszałem, jak wypowiadasz hasło. Przede mną się nie
ukryjesz, nie schowasz przede mną swych uczuć, Hermiono. Widziałem, jak
zareagowałaś na Rona i Sarę.
Tym
razem to ja wzruszam ramionami i odsuwam się od ciebie, choć to trudne.
- Ja nie wściekam się na to, co on zrobił…
Już od dawna nam się nie układa… A może inaczej – to nigdy nie powinno się
zdarzyć, Harry. Ja i Ron, rozumiesz, jesteśmy jak dwa światy.
Oddalam
się od ciebie, sama nie wiedząc czemu. Chyba obawiam się, że…
- Dlaczego więc się nie rozstaniecie?
- Nie wiem, ale może Ron bał się, że kocham
go tak szaleńczo, że zostawię go tylko wtedy, kiedy mnie skrzywdzi… - mruczę
pod nosem, opierając się o zlew. Nie mam gdzie uciec, więc muszę się ciebie
pozbyć. - Poza tym, wracaj na imprezę, Harry. Wygraliście ważny mecz! To na
waszą cześć.
Nie
wiem dlaczego, ale boję się przebywać przy tobie. To dla mnie nowe uczucie.
Chociaż może nie? W końcu już od dawna nie chcę być z tobą sam na sam.
Dlaczego?
Potrząsasz
głową, śmiejąc się cicho.
- Wiesz, nie interesuje mnie ta impreza.
Nie ma tam odpowiedniego towarzystwa, odkąd wyszłaś – mówisz, robiąc krok w
moją stronę. – Nie wrócę tam bez ciebie – dodajesz, wyciągając do mnie dłoń.
- A Ginny? Co z nią?
Po
raz kolejny wzruszasz ramionami, jakbyś miał jakiś tik, a podniesioną dłonią
przeczesujesz włosy.
- Myślałem, że wiesz. Nie jesteśmy już
razem, od kilku tygodni. Okazało się, że jesteśmy z dwóch światów – mówisz,
patrząc na mnie znacząco. Chichoczę cicho, chyba starając się odwrócić swoją
uwagę od tego, jak blisko jesteś. Prawdopodobnie też od swojego strachu. –
Dlaczego mnie ostatnio unikasz? Zrobiłem ci coś, Hermiono? Uraziłem cię jakoś?
– pytasz, robiąc kolejny krok w moją stronę. Jesteś już na wyciągnięcie ręki.
- Nie, Harry – odpowiadam trochę za szybko.
Uśmiechasz się blado, biorąc moją dłoń. Oddycham szybciej, ale staram się to
przed tobą ukryć.
- W takim razie, co jest? Dlaczego nie jest
między nami, jak kiedyś? Dlaczego nie potrafisz wytrzymać w moim towarzystwie?
– zadajesz tak wiele pytań, że nie wiem od którego zacząć.
- Chyba już nie jest między nami, jak
kiedyś, Harry – szepczę, spuszczając wzrok na nasze dłonie. – Obawiam się, że
nie potrafiłam wytrzymać waszego widoku… Ciebie i Ginny… Tacy szczęśliwi, tacy
dobrani, tacy zakochani…
- Ależ nigdy tak nie było, Harmiona! Nigdy
nie byliśmy dobrani, bardzo zakochani, ani zbyt szczęśliwi. To wszystko nam się
po prostu wydawało. Wiesz, przez tę wojnę chyba każdy chciał mieć trochę
szczęścia, trochę miłości, trochę bliskości. Teraz kiedy jej nie ma, wiemy, jak
bardzo się pomyliliśmy… Ty, Ron, Ginny, ja… To szczęście, ta miłość, ta
bliskość… to wszystko to tylko iluzja… nieprawda…
Wzdycham
głośno wiedząc, że to co mówisz to prawda.
- A jaka jest prawda, Harry?
- Prawda jest taka, że dopiero teraz, gdy
mamy pokój, nasze mózgi odpoczęły, nasze serca się uspokoiły, wiemy, czego
chcemy… JA wiem czego chcę…
Unoszę
wzrok i widzę, jak blisko jesteś. Zaledwie kilka centymetrów. Widzę, jak
podnosisz rękę i ujmujesz w nią mój policzek. Czuję jej ciepło na policzku i
mimowolnie się w nią wtulam.
- Chcę dać ci wszystkie moje pocałunki,
każde moje westchnięcie, każde moje spojrzenie. Chcę ci dać wszystkie moje
poranki i wszystkie moje wieczory, każde „dzień dobry” i każde „dobranoc,
kochanie”. Podarować ci wszystkie wschody i zachody słońca, każdą pełnie
księżyca i każdy nów. Chcę dzielić z tobą twoje smutki i radości, sukcesy i
porażki – mówisz to wszystko patrząc mi głęboko w oczy i wiem, że to wszystko
prawda. Twoje oczy błyszczą jak szmaragdy w nikłym świetle świec, a ja powoli
się w nich zatracam.
- Harry, my nie powinniśmy… - szepczę
cicho, ale ty przyciągasz mnie do siebie, starając się mnie uciszyć. Głaskasz
mnie po plecach, przystawiając usta do mojego ucha.
- Chcę sprawić, byś była szczęśliwa,
uśmiechnięta… Uwielbiam twój uśmiech, Hermiono… Chcę cię tulić, tak jak teraz,
kiedy będziesz tego potrzebowała; dać ci możliwość trzaskania drzwiami, kiedy
się pokłócimy i mieć otwarte ramiona, kiedy będziemy się godzić. Tyle razem
przeszliśmy, Hermiono. Byliśmy świadkami swoich upadków, wzlotów – szepczesz mi
do uszu słowa, które zawsze chciałam usłyszeć. Cała drżę w twoich ramionach i
resztką sił trzymam się na nogach. – Byłaś przy mnie, gdy cały świat się ode
mnie odwrócił, wierzyłaś mi na słowo, kiedy nikt mi nie wierzył, nie zostawiłaś
mnie, kiedy Ron od nas odszedł… Opiekowałaś się mną, uśmierzałaś mój ból,
służyłaś radą… Jesteś moją przyjaciółką, na śmierć i życie…
Pękają
moje tamy i łzy powoli spływają po moich policzkach. Przedstawiasz mi świat w
barwach, w których nigdy go nie widziałam. Obejmuję rękoma twoją szyję, żeby
nie upaść, a ty odsuwasz się od mojego ucha i teraz patrzysz mi w oczy. Chcę
odwrócić wzrok, spojrzeć w dół, jestem zawstydzona, ale Ty mi na to nie
pozwalasz. Przytrzymujesz moją głowę i każesz mi tonąć w oceanie swych oczu.
- Teraz ja chcę opiekować się tobą, spijać
słowa z twoich ust… Chcę, byś była całym moim światem, a ja… wybacz
nieskromność… chcę być całym TWOIM światem. Oddam za ciebie życie, jeśli będzie
trzeba, pokonam śmierć, jeśli sobie tego zażyczysz – mówisz coraz żarliwiej, a
ja już wiem, że przepadłam, że utonęłam w tobie. W sumie wiem to już od dawna,
ale teraz dopiero to akceptuję. – Kocham cię, Hermiono. Kochałem od pierwszego
spotkania, choć tego nie wiedziałem. Powiedz tylko jedno słowo, a dam ci to
wszystko…
Ciągle
patrzę w twoje oczy, zaczynam słaniać się na nogach i gdyby nie twoje ramiona,
upadłabym.
- Tak, Harry… Chcę to wszystko… Chcę
ciebie… - wyszeptuję i przymykam oczy, wiedząc jak bardzo utonęłam w tobie.
Mijają
sekundy, dwie może trzy, a ty pochylasz się i całujesz mnie – delikatnie i
gorąco za razem, miłośnie, czule, jakby od tego miało zależeć nasze życie.
A
ja tonę, opadam, jestem coraz głębiej w tej miłości, która wylała się z
nieświadomie wybudowanych przeze mnie tam, a mimo to czuję wszechogarniającą
mnie harmonię i… szczęście. Zwykłe, delikatnie, rozedrgane od emocji, magiczne
SZCZĘŚCIE.